Po paru miesiącach postanowiłam wrócić do pisania wspomnień.
Szukałam piosenek od mojej przedszkolnej wychowawczyni pani Tosi, ale albo mi melodie, albo teksty jakoś nie pasują.
Może kiedyś się tym zajmę.
Ze wspomnień przedszkolnych cóż jeszcze?
Pamiętam, jak rodzice przyjeżdżali do mnie na motorze, a potem tata zabierał każde dziecko, które chciało być przewiezione, i po terenie z nim jeździł.
Potem tata wspominał długo jak jeden z chłopców powiedział kiedyś do niego: "Proszę pana, niech pani mi da jakąś śrubkę, to ja będę sobie motor składać.
Pamiętam, jak na drodze między domem dziewcząt a przedszkolem był wylewany asfalt, bo wcześniej była tam droga żwirowa.
Wtedy kazano nam siedzieć w budynku przedszkola, a pani Tosia powiedziała, że jak ktoś wyjdzie na zewnątrz, to mu się noga przyklei i już nie będzie można jej oderwać. 🙂
Pamiętam, że przed przedszkolem był mały brodzik, w którym można było wiosną się kąpać. Kiedyś siedząc tam poczułam, że chce mi się siusiu. A co będę do łazienki wyłazić, skoro mogę prosto do wody, pomyślałam sobie.
Nie wiem jakim cudem pani wychowawczyni się o tym dowiedziała, czy ktoś z dzieci Jej powiedział, czy też ja sama się przyznałam, już nie pamiętam.
W każdym razie dostałam karę, która polegała na tym, że zostałam zaprowadzona do sypialni najmłodszej grupy, gdzie dzieciaki chyba miały leżakowanie, posadzono mnie na krześle i kazano mi tam siedzieć.
Pewnie chodziło po prostu o to, że ja starszak, za karę musiałam siedzieć z maluchami, czy tam średniakami, już nie pamiętam jak się tam te grupy dokładnie nazywały.
Generalnie przedszkole, fajny, beztroski czas, tylko z dala od domu. Rodzice dzwonili, przyjeżdżali, ale to nie to samo, co gdybym była z nimi w domu.
Ale wtedy była to dla mnie jedyna możliwość edukacji.
Aż wreszcie przyszły wakacje roku 1979 i wtedy już wiedziałam, że od września idę do szkoły.
Brajla co nieco znałam, o czym pisałam wcześniej, ale byłam ciekawa, jak to będzie.
Później, wiele później dowiedziałam się, że była w stosunku do mnie brana możliwość odesłania do szkoły specjalnej, to znaczy dla dzieci niewidomych z lekkim upośledzeniem umysłowym. Wtedy to wszystko jeszcze było w Laskach. Podobno rokowałam tak słabo, przede wszystkim manualnie, że nie wiedziano, czy sobie poradzę w szkole dla dzieci w normie intelektualnej.
Dałam radę! Jak wierzę, z Bożą pomocą dałam radę!
Author: agakrawcow
Utworzyłam grupę na Eltenie
Dziś postanowiłam utworzyć grupę na Eltenie.
Zobaczymy czy się przyjmie i jak będzie funkcjonować.
Nazywa się ona Grupa kulinarna i można w niej zamieszczać zarówno przepisy kulinarne, jak i polecać różne smaczne pyszności.
Utworzyłam trochę wątków, ale oczywiście można tworzyć inne.
Mam nadzieję, że grupa się przyjmie i że wszyscy będą mieć z niej korzyści edukacyjne i przyjemność z przyrządzania i smakowania wspaniałych potraw.
Zapraszam serdecznie!
Grupa jest otwarta i może do niej dołączyć każdy.
Wpis po przerwie
Dawno już tu nie pisałam, nie chcę mi się jakoś. Lenia mam strasznego.
A co u mnie?
Właściwie żyję tak trochę wakacyjnie, trochę medycznie.
We wspólnocie wybraliśmy na początku czerwca nowego lidera, 18 czerwca był gril kończący formacyjny rok pracy i mamy wakacje.
Chór działa jeszcze w lipcu, ale stwierdziliśmy, że ostatnią próbę sobie darujemy, więc tak naprawdę kończymy 24 lipca.
Trochę się badam, trochę mnie leczą i jakoś do przodu idzie.
Poza tym to chyba bez zmian.
Jak przyjdzie wena, to powrócę do wpisów spomnieniowych.
Aha! No i się nie pochwaliłam!
Otóż 2 czerwca, w Niedzielę Wniebowstąpienia Pańskiego był w naszej parafii nasz biskup ordynariusz. Każda wspólnota czytała na poszczególnych mszach sprawozdanie z działalności.
Nasza Odnowa była na 7 rano, tak chcieliśmy, żeby mieć z głowy, i poproszono mnie, żebym na tej mszy psalm zaśpiewała. No to zaśpiewałam.
Kiedy po mszy biskup szedł do zachrysti, podał mi rękę i podziękował.
Potem śpiewaliśmy na mszy o 10.30 z dziećmi. Tu już się solo nie udzielałam, ale jak przechodziłam po mszy przez zachrystię, to biskup nazwał mnie dyrektorką od brajla.
23 czerwca po raz ostatni przed wakacjami śpiewaliśmy z dziećmi, bo schole też mają wakacje.
We wtorek byłam u koleżanki, było nas tam trochę, super było posiedzieć na tarasie, pogadać i pośmiać się, przyjemnie spędzić czas. Zupełnie inaczej niż w bloku.
Szykują mi się plany wakacyjne na sierpień, ale to się zobaczy jak zdrówko pozwoli.
Wiecie co się dziś rano stało?
Otóż o 6 rano mi się jeść zachciało.
Wzięłam ja więc kawałek chleba,
aby się najeść jak trzeba.
Ugryzłam i… trach… Myślałam, że coś twardego jest w chlebie, a to się okazało, że moja jedynka się ułamała. No była już licha, ale do dentysty mi się iść nie chciało, no i mam za swoje.
Ząb był krzywy i wysunięty do tyłu w stosunku do pozostałych, więc jak odpadł, to szpara nie jest jakaś duża, ale podobno jednak widać.
Muszę się wybrać w końcu do stomatologa aby ocenił, czy to, co pozostało jest do wyrwania, czy można na to coś dosztukować.
Taką to miałam przygodę w pierwszym dniu matur Anno Domini 2019.
Rozpoczynam dzień, rozpoczynam tydzień
Pierwszy użytkownik na czarnej liście
Witam!
Nie sądziłam, że kiedyś to zrobię, za czasów Klango nie musiałam tego robić, ale niestety.
Dostałam wiadomość o treści mówiąc delikatnie wulgarnej, no więc dodałam użytkownika do czarnej listy.
Może to nic wielkiego, ale jakoś się dziwnie z tym czuję.
Ale trudno, nie będę czytać głupot.
Ballada o synu sternika
ostatni rok pobytu w przedszkolu
Ostatni rok mojego pobytu w laskowskim przedszkolu to rok 1978-1979.
Było to już chyba takie trochę przygotowanie do szkoły. Rano od godz. 9 mieliśmy zajęcia z panią Jadzią Nowak, która m.in. pokazywała nam pojedyńcze na plastikowych kartonikach wypisane litery brajlowskie. To był mój pierwszy kontakt z tym pismem.
Lubiłam te zajęcia. Każdy kartonik miał ścięty lewy górny róg, stąd wiedzieliśmy jak go na stole ułożyć.
Z tego okresu mam jedno wspomnienie, z którego teraz się śmieję, ale wtedy to była zagwozdka co nie miara.
Otóż na jednych zajęciach z panią Jadzią lepiliśmy coś z plasteliny. A że Agnieszka Krawcow wpadała często na różne najgłupsze pomysły, w związku z tym wzięła tę plastelinę i przykleiła ją do stołu.
Pani Jadzia się zdenerwowała i kazała mi to sprzątnąć, bo inaczej nie dostanę drugiego śniadania.
A ja, biedna sierotka Agnieszka nie wiedziałam co mam z tym zrobić.
Stałam tak więc koło krzesełka, bo siedzieć mi nie było wolno, dzieci jadły śniadanie a ja nie wiedziałam jak się tej plasteliny pozbyć.
W którymś momencie zachciało mi się kupę.
Oczywiście bałam się powiedzieć pani Jadzi, że muszę wyjść. Wpadłam więc na najprostszy pomysł na jaki może wpaść dziecko, któremu chce się kupę, a które za karę musi stać przy stoliku i… No właśnie.
Zapach dobywający się z moich majtek zwabił panią Jadzię.
Chyba się domyśliła w czym rzecz, bo nawet nie krzyczała, tylko starła mokrą ścierką plastelinę ze stołu, mnie już nie wiem czy ona czy ktoś inny wsadził do wanny i przebrał. No i taka to była przygoda.
Mieliśmy bardzo urozmaicone popołudnia. We wtorek była gimnastyka korekcyjna w dziale lekarskim u siostry Tomei, bardzo fajne i relaksujące zajęcia.
Raz tylko wbrew zaleceniom siostry weszłam na ostatni szczebel drabinki, usiadłam, puściłam rękami szczebelki no i… bum!
Na szczęście spadłam na materac i nic mi się nie stało. Siostra się okropnie wystraszyła, wzięła mnie na ręce i zaczęła oglądać mój kręgosłup. Nic mnie nie bolało, więc się dziwiłam, co ona mnie tak ogląda.
W piątki oglądaliśmy w telewizji Piątek z Pankracym z panem Zygmuntem Kęstowiczem w roli głównej.
Mieliśmy też po południu i wieczorami zajęcia z panią Tosią.
Wiecie co, życzę każdemu z Was, żebyście spotkali na swojej drodze takich ludzi.
Raz się tylko na mnie zdenerwowała, jak celowo podarłam rajstopki, w których nie chciałam chodzić.
Nie wiem jak się nazywała, ale wiele lat potem dowiedziałam się, że była siostrą skrytką, to znaczy bezhabitową.
Była dla nas bardzo dobra.
Najbardziej pamiętam wieczory, kiedy po położeniu się do łóżek pani Tosia chodziła po naszej sypialni i śpiewała nam piosenki.
Niektóre fragmenty do dziś pamiętam.
Jak znajdę gdzieś pełne teksty w internecie to albo wkleję, albo spróbuję zaśpiewać, bo melodię też dokładnie pamiętam.
Pani Tosia miała też do nas ogromną cierpliwość.
Ja do dziś jestem strasznie słaba manualnie, i nie mogłam za skarby świata opanować umiejętności wiązania butów.
W przedszkolu był taki drewniany but z przeplecionymi sznurówkami, no i ja wiązałam ten but i wiązałam i za nic na świecie mi to wyjść nie chciało.
Pani Tosia cierpliwie tłumaczyła, no w końcu jakoś tam się nauczyłam, ale wiecie co, jak dziś mam buty np. na rzepy, których nie muszę wiązać, to się cieszę.
No niby umiem już te kokardki i tak dalej, ale nie lubię i już.
Nie umiałam też opanować sztuki czesania włosów. Po prostu nie wiedziałam w którą stronę mam machać tym grzebieniem.
Pewnego dnia wieczorem zgromadzono nas przed telewizorem, tam coś tam gadali, siostry coś oglądały, kompletnie mnie to nie interesowało.
Potem była jakaś ogólna radość i siostry mówiły, że Polak został papieżem.
Wtedy kompletnie mnie to nie obeszło.
Coś tam tłumaczyli, że papież to taka najważniejsza osoba w Kościele i że teraz jest nią Polak, nawet wtedy chyba imienia i nazwiska nie zakodowałam. No jest i już.
Potem mama mi tłumaczyła, że właśnie papież ma przyjechać do Polski, ale w tym czasie tata z Jagodą, moją siostrą jadą na wycieczkę do NRD (Niemiecka Republika Demokratyczna).
Kurcze, skoro tak wszyscy o tym papieżu mówią, to rzeczywiście jakaś ważna osoba musi być.
Zaczęła się we mnie powoli rozwijać świadomość czasów, w których żyję.
Kurcze, te wpisy się długie robią, chyba będzie jeszcze jeden o przedszkolu, bo mi się co rusz coś przypomina.
Przedszkole w Laskach
Tak więc we wrześniu roku chyba 1976 trafiłam do przedszkola w Laskach.
Było to straszne i traumatyczne przeżycie zarówno dla mnie, jak i dla moich rodziców. Ja podobno strasznie płakałam, mama też. Samego momentu rozłąki nie pamiętam, jednak wspominam któryś z pobytów u mnie mojej mamy, której nie dałam wyjść z szatni i jechać z powrotem do domu. Tak bardzo wtedy płakałam, że przyszła pani wychowawczyni, wzięła mnie na ręce i zaniosła do sali, gdzie bawiły się dzieci.
Mama mogła spokojnie wrócić do domu, a ja zajęłam się zabawą i łzy jakoś obeschły.
W ogóle te powroty z domu do Lasek strasznie przeżywałam, nawet będąc w technikum.
A co w przedszkolu? Byłam tam do wakacji roku 1979, a więc 3 lata. Do domu było bliżej niż z Rabki, więc normalnie jeździłam na wszystkie święta i wakacje i dziwiłam się tym dziewczynom, które zostawały na święta. Wtedy jeszcze nie rozumiałam, że ktoś może nie mieć ochoty ani możliwości, żeby jechać do domu.
W najmłodszej grupie, tzw. średniaków, zajmowała się nami pani Irena Zalewska. Nocki miała siostra Syksta, w kuchni pracowała siostra Ludmiła, w szwalni siostra Ludwika. Kierowniczką przedszkola była siostra Germana.
Był to głównie czas zabaw.
Z tego okresu pamiętam jedynie, jak pani Irena zabrała mnie do jakiegoś pokoju, posadziła mnie naprzeciwko siebie i kazała mi zamykać usta i oddychać przez nos. Oczywiście, ponieważ mam zatkane nosdrza, nie umiałam tego zrobić, a ona się dziwiła, że jak to można nie oddychać przez nos.
Nie wiem, czy zabrano mnie do laryngologa, czy w końcu zajrzała do moich dokumentów medycznych, ale po jakimś czasie dała mi spokój i już mnie tym nie męczyła.
Czasem naszą grupą zajmowała się pani Anna Wróbel, później Wierzbicka.
Bardzo wtedy lubiółam jeździć na tzw. drezynie, czyli takim pojeździe na kółkach z siedzeniem, z oparciem i z pedałami. Szalałam na tym po przedszkolnej bawialni.
Pewnego popołudnia usiadłam zmęczona jazdą na parapecie okna, obok mnie siedziały wychowawczynie i rozmawiały o czymś. W pewnym momencie przyszła siostra Syksta i zaczęła coś tłumaczyć siostrze Germanie, na co ta do niej zdecydowanym głosem: Głupia jesteś.
Oczywiście nie śmiałam się wtrącić, ale szczerze mówiąc wtedy strasznie mnie to zachowanie zgorszyło. No jak to, siostra do siostry taki tekst?
Ech, jak to człowiek wtedy mało o życiu wiedział.
Atrakcją przedszkola była też trampolina. Taka malutka, którą załatwił zaprzyjaźniony wtedy z Laskami pan Janusz Prajs. Strasznie lubiłam na tym skakać, odbijał się człowiek i leciał do góry, potem lądował.
Jedna koleżanka mówiła, że ona kocha pana Prajsa i jak odjeżdżał po wizytach w przedszkolu to ona głośno płakała krzycząc: "Panie Prajsie! Panie Prajsie!".
Oczywiście w Laskach uczono nas modlitwy, ale wtedy jakoś nie przywiązywałam do tego wagi. W niedzielę i uroczystości chodziłyśmy na mszę do kaplicy domu dziewcząt. Strasznie lubiłam czas przyjmowania komunii, bo wtedy można było gadać. To znaczy nie można było, ale i tak gadaliśmy.
W lot łapałam śpiewane pieśni i szybko się ich uczyłam. Lubiłam też te msze ze względu na to, że mogłam sobie wtedy pośpiewać.
Religii uczył nas ksiądz Kazimierz Olszewski. Jakoś chyba do mnie nie trafiał, bo mam w głowie tylko jego charakterystyczny głos. Jego mądrość odkryłam o wiele później.
Stałym punktem pobytu w przedszkolu była poranna wizyta u siostry Szczęsny.
Siostra Szczęsna była pielęgniarką, która codziennie przemywała nam oczy. Moczyła gazik w kwasie bornym i każdemu po kolei przemywała oczy. Oczywiście każdemu nowym gazikiem.
Podczas tych czynności często mówiła, że się źle czuje i kazała się zachowywać cicho.
Ja miałam z siostrą Szczęsną częściej do czynienia, gdyż często zapadałam na zapalenie ucha. Kto miał, to wie o czym mówię, a kto nie miał, to niech się modli, żeby nie miał dalej, bo to okropny ból jest.
No wtedy to był dopiero rytuał: siostra najpierw wpuszczała mi krople do ucha, potem wokół niego smarowała maścią, następnie przykładała namoczoną czymś watę, potem na to ceratkę i potem owijała mnie bandażem od chorego ucha, przez całą głowę, do zdrowego ucha, przez dolną część twarzy, no generalnie miałam z powodu ucha całą głowę okręconą bandażem.
Ależ ja byłam wtedy dumna, że tak się mną zajmują i koło mnie chodzą.
Potem, kiedy jako dorosła miałam operację na to ucho, bo przez zapalenia się niedosłuchu dorobiłam, to opatrunki wyglądały już zupełnie inaczej.
Podczas mojego pobytu w przedszkolu w moim domu pojawił się telefon stacjonarny, rodzice dzwonili więc przez laskowską centralę do mnie. Telefon był w kuchni i siostra Ludmiła zabierała mnie doo niej, abym mogła z mamą czy tatą pogadać. W nocy nad przedszkolakami czuwała siostra Syksta, wydawała mi się surowa i bałam się jej. Potem odkryłam jej dobre serce.
Ale w nocy budziła każde dziecko i sadzała na nocnik, pewnie po to, żeby nikt w łóżko nie zrobił.
Kiedyś bolał mnie brzuch, a że jakoś nie wiem czemu nie poszłam do łazienki, zwymiotowałam na podłogę. Jejku, jak ona mnie wtedy skrzyczała.
Na szczęście zainterweniowała siostra Germana i jakoś załagodziła sprawę.
Ostatni rok mojego pobytu w przedszkolu to takie trochę jakby przygotowanie do szkoły i przebywanie ze wspaniałą osobą, panią Tosią.
Ale o tym to muszę osobny wpis zrobić.
Pobyt w Rabce
Witam!
Za nim opowiem o tym okresie mojego życia nadmienię tylko, że znam go głównie z opowieści, mam jakieś migawki w pamięci i jedno bardzo żywe wspomnienie, ale o tym za chwilę.
Na wiosnę roku 1974, mając jakieś dwa i pół roku znalazłam się w Laskach. Ponieważ byłam dzieckiem bardzo chorowitym postanowiono odesłać mnie do ówczesnej filii laskowskiego przedszkola, która znajdowała się w Rabce.
Nie wiem czy trafiłam tam jeszcze wiosną, czy po wakacjach, ale generalnie rozpoczęłam moją edukację przedszkolną. Niewiele z tego okresu pamiętam, mam w głowie jedynie głosy sióstr czy wychowawców. Moją grupę prowadziła pani Krystyna Ptak, którą potem spotkałam w Laskach, a po latach wyjechała do Kanady. Pamiętam głos siostry Anzelmy i siostry Grzymisławy, z którą też potem spotykałam się w Laskach.
Był to okres dość beztroski, po prostu zabawy z dziećmi, pewnie nauka podstawowych czynności, choć tego nie pamiętam.
Minusem z tego pobytu był ograniczony kontakt z rodziną.
Rodzice przyjeżdżali do mnie kiedy mogli, ale problemem była odległość. Pamiętam, że gdy przyjeżdżała do mnie mama, to ja zwracałam się do niej: proszę pani.
No co, do wszystkich dorosłych mówiło się proszę siostry lub proszę pani. Moja wychowqawczyni tłumaczyła mi, że to jest moja mama i nie mówi się do niej: proszę pani. Potem jakoś chyba en problem zniknął, bo w Laskach już wiedziałam, że mama to mama a pani wychowawczyni to pani wychowawczyni.
Rodzice z siostrą przyjeżdżali do mnie na święta, była to też dla nich okazja np. wyjazdu zimą do Zakopanego, bo z Rabki tam blisko przecież.
Pisałam wyżej, że z tamtego okresu mam jedno bardzo żywe wspomnienie, o którym Wam teraz opowiem.
Otóż kiedyś wraz siostrami i może paniami, już nie wiem wracaliśmy zimą z Rabki do Warszawy, możliwe, że tym razem na święta do domu. W każdym razie cała nasza grupa jechała całą drogę z Rabki lub Zakopanego do Warszawy zimą w nieogrzewanym pociągu.
Wiecie co, jak sobie to przypomnę, to jeszcze mi się zimno robi. Siedzieliśmy w wagonach i płakaliśmy z zimna, szczękaliśmy zębami. Siostry robiły co mogły, żeby nas jakoś rozgrzać.
Ludzie byli oburzeni, że jak tak można, żeby niewidome dzieci w takich warunkach jechały.
Kiedy już dojechaliśmy do dworca Głównego w Warszawie, Centralnego pewnie jeszcze nie było, nie wiem zresztą, w każdym razie pamiętam, że czekali tam na mnie moi rodzice. Mama zdjęła mi buty i moje zziębnięte stopy oparła na jakimś grzejniku czy czymś, w każdym razie było to ciepłe. Przyniosła mi też z jakiegoś bufetu gorącą herbatę.
Do dziś mam w głowie obraz jak siedzę na ławce opierając nogi o to coś ciepłe, piję gorącą herbatę i jeszcze teraz czuję to rozchodzące się po moim organizmie ciepło.
Potem, gdy już się rozgrzałam poszliśmy na pociąg podmiejski i wróciliśmy do Żyrardowa.
Nie pamiętam jakiegoś szczególnego zakończenia mojego pobytu w Rabce. Pewnie po zakończeniu roku szkolnego wróciłam do domu na wakacje i potem chyba był to rok 1976, przyjechałam do przedszkola w Laskach.
Koleżanka opowiadała mi o jednej przygodzie z Rabki, otóż kiedyś podobno się na nią zezłościłam i ją ugryzłam. Siostra Grzymisława zabrała mnie gdzieś. Koleżanka spytała ją gdzie jestem, a ona pewnie pół żartem powiedziała jej, że za karę siedzę w skrzyni.
Rzeczywiście, były w Rabce takie skrzynie na pościel. Koleżanka uwierzyła siostrze i postanowiła mnie uwolnić. Poszła do skrzyni, ale nie zauważyła, że stoją tam jakieś kubki czy dzbanki z kompotem. Chciała podnieść klapę no i… huk… kompoty spadły.
Ja pewnie siedziałam za karę w koncie czy gdzieś, a ona mnie chciała ze skrzyni uwalniać hehe.
Taki to był chyba dwuletni okres mojego życia. Może trochę chaotycznie opisany, ale jak mówię , nie kojarzę jakichś szczególnych z niego przeżyć, no oczywiście poza tą podróżą nieogrzewanym pociągiem brbrbrbr! Zimno!
Dalej, jak Bóg pozwoli i weny starczy, będzie już chyba o przedszkolu w Laskach.