I przyszedł wreszcie wrzesień 1979 roku, i trzeba było rozpocząć poważną edukację.
Jeszcze chyba w wakacje okazało się, że w pierwszej klasie nie będę przebywać w internacie dziewcząt, tylko jeszcze w przedszkolu, gdyż w Domu Dziewcząt nie ma miejsc.
Dwie koleżanki, które doszły do nas od 1 klasy mieszkały w internacie, a ja z jeszcze jedną koleżanką z przedszkola i chłopcy z mojej klasy mieszkaliśmy w przedszkolu.
Naszą grupę prowadziła Pani Krysia Ptak, którą wcześniej trochę znałam z Rabki oraz siostra Germana, kierowniczka przedszkola.
W klasach 1-3 uczyliśmy się w Domu Dziewcząt.
Koleżanki, które mieszkały w internacie, musiały jedynie schodzić piętro niżej, my dochodziliśmy z przedszkola.
Pierwszego dnia roku szkolnego, już nie wiem czy był to dokładnie 1 września, w każdym razie tego dnia najpierw odświętnie ubrani poszliśmy na rozpoczynającą rok szkolny mszę świętą, potem albo jeszcze na śniadanie, albo bezpośrednio do Domu dziewcząt.
Oczywiście, nie było wtedy jeszcze nowego internatu.
Na holu przed dyżurką podeszła do nas jakaś pani i powiedziała zdanie, które zapamiętałam do dziś: "Nazywam się Małgorzata Galster i będę Waszą nauczycielką".
I tak się zaczęło.
To był bardzo fajny czas. Oprócz nauki brajla, na tabliczce, tak tak kochani, ja zaczynałam naukę brajla od pisania na tabliczce, z którą nie rozstaję się do dziś.
Maszyna przyszła później, ale o tym za chwilę.
Więc opanowywaliśmy po kolei brajlowskie pismo, uczyliśmy się liczyć, ale też wszelkimi możliwymi metodami pani Małgosia starała się nam przybliżyć świat.
Chodziliśmy więc sadzić nasionka, oglądaliśmy, a potem nazywaliśmy liście na drzewach. Do dziś odróżnię liść klonu od brzozy. Każdy musiał umieć taki liść opisać.
W Laskach było wtedy tzw. podwórko, gdzie były krowy, świnie. Chodziliśmy więc tam, aby te zwierzęta oglądać.
Pamiętam jak się bałam wziąć w rękę wymię krowy i je ścisnąć, aby próbować wydoić mleko.
W Laskach były też ule, ale tam już rąk nie wkładaliśmy.
Byliśmy też w laskowskiej piekarni, aby zobaczyć jak piecze się chleb. A chleb laskowski był przepyszny. Taki duży i smaczny.
Pamiętam, jak na lekcji ubijaliśmy w takiej drewnianej dzieży śmietanę na masło, jak w takiej prasie wyciskaliśmy biały ser.
Potem jedliśmy kanapki z tym masłem i z serem.
Pewnego razu gotowaliśmy chyba jakąś zupę, już nie pamiętam co to było, ale na pewno coś gotowaliśmy. Może i nawet jakieś ciasto piekliśmy.
Pani Małgorzata jak mogła, przybliżała nam świat flory i fauny.
Oglądaliśmy bardzo dużo wypchanych zwierząt, np. niedźwiedzia, owcę, lisa, ptaka, niestety nie p[amiętam jakiego.
Z tymi ptakami to śmieszne historie były. Ponieważ były przyczepione do takiej nóżki, to kiedyś jakieś dziecko oglądając to stwierdziło, że ptak ma 3 nogi.
Ja też popełniłam gafę, bo przy oglądaniu mordki owcy pani zapytała mnie, jak się ta część jej ciała nazywa.
A skądże ja to miałam wiedzieć jak się toto coś nazywa, pewnie dziób!
Cała klasa miała do końca podstawówki polewkę, ja zresztą też sama z siebie.
Najbardziej lubiłam przytulać się do dużego, wypchanego niedźwiedzia.
Uczyliśmy się też bardzo wielu piosenek na różne okazje.
A to o szkole, a to o różnych porach roku, a to o ptakach czy zwierzętach.
Nasza pani śpiewała całkiem fajnie, ale nie grała, więc śpiewaliśmy acapella.
Klasa wyżej, czyli ta, w której była użytkowniczka Iwkan, miała panią i śpiewającą, bardzo pięknie zresztą, i grającą.
Obie panie, to znaczy nasza pani Małgosia i nauczycielka Iwkan – pani Ela się lubiły i pewnie przyjaźniły, więc czasem mieliśmy wspólne lekcje, np. przygotowując apele szkolne.
Dyrektorką naszej szkoły była pani Broniasz, niestety nie wiem jak się pisze Jej nazwisko, przepraszam.
Bardzo groźna wtedy osoba, wszyscy się Jej bali, bo bardzo krzyczała.
Kiedyś spóźniłam się na lekcje wracając z drugiego śniadania, pani dyrektor mnie zatrzymała, i co prawda nie darła się, ale powiedziała długie kazanie kończąc je stwierdzeniem, że musi mnie odesłać z powrotem do przedszkola.
Wcale tam nie chciałam iść, przecież byłam już uczennicą.
Na szczęście jakoś sprawa się chyba rozeszła po kościach, albo dyrektorka nastraszyć mnie tylko chciała.
Jak pisałam wcześniej, mieszkałam w przedszkolu.
Tam nasza grupa nazywała się Szkolniaki, i byliśmy traktowani już inaczej niż pozostałe dzieciaki.
Siostra Germana robiła nam pogadanki, organizowała przedstawienia.
Raz grałam Sierotkę Marysię i miałam że tak powiem swoją pierwszą solówkę, bo śpiewałam sama całą piosenkę.
Może ją tutaj nagram nawet.
Było też przedstawienie o sroczce, gdzie byłam narratorem.
Najgorzej było wtedy, kiedy zapomniało się czegoś ze szkoły do przedszkola.
Mieliśmy w stolikach takie kasetki, gdzie można było wkładać różne rzeczy, no i czasem się zapomniało czegoś do tornistra spakować.
Ja kiedyś zapomniałam tabliczki i nie miałam na czym odrabiać lekcji. Pani Krysia się zdenerwowała i chyba chciała mi wlać, ale ją przeprosiłam i się udobruchała.
Pewnie odrobiłam lekcje na czyjejś po prostu.
Pani Krysia często zabierała nas do swojego pokoju, który był na piętrze w przedszkolu.
Tam czasem włączała nam telewizor, często grała na mandolinie.
Mam też w głowie takie wspomnienie, jak już wiosną w pierwszej klasie siedzimy sobie z panią na ławeczce przed przedszkolem, wygrzewamy się, a pani po kolei pyta nas z tabliczki mnożenia w zakresie stu.
Pewnie mieliśmy zadanie domowe, nauczyć się tabliczki mnożenia.
Zrobię osobny wpis o mieszkaniu w internacie dziewcząt, co miało miejsce od klasy 2.
Cóż jeszcze?
Szkoła w Laskach była zaprzyjaźniona z gospodarstwem rolnym, pewnie jakimś PGR-em wtedy w Pieścidłach.
Tam się oglądało gospodarstwo na żywo.
Ale ja nie lubię oglądać zwierząt, więc nie zachowałam z tego żadnych wspomnień.
Pamiętam jak się bałam, gdy pewnego dnia do naszej klasy przyszła pani Jadwiga Kwapisz, tak tak, to ta pani, późniejsza profesor tyflopedagogiki Jadwiga Kwapisz ze swoim psem, abyśmy go oglądali.
Schowałam się w swojej ławce i nie chciałam go dotykać.
Gdy byliśmy już w klasie 3, pewnego dnia przyszła do naszej klasy wraz z panią Małgosią jakaś obca pani.
Powiedziała, że nazywa się Anna Gedyk i że będzie naszą wychowawczynią od klasy 4, ale już nie będzie nas uczyć wszystkich przedmiotów, jak to ma miejsce w pierwszych trzech klasach, ale że dojdą nam nowe przedmioty i każdy będziemy mieć z innym nauczycielem.
Jejku, jak to będzie.
No i od 4 klasy mieliśmy mieć lekcje w Domu Chłopców, a więc do szkoły daleko, tylko chłopaki muszą jedynie zbiedz z góry.
Aha, będąc w 1 klasie należałam do Zuchów.
Wraz z koleżanką chodziłyśmy w wybrany dzień po południu z przedszkola do Domu Dziewcząt na zbiórki.
Miałam mundurek i lilijkę, czy jak to się tam nazywa.
Głównie był to czas zabaw i uczenia piosenek.
Wtedy przyglądałam się jak wygląda życie w internacie, wydawało mi się fajne. Potem życie mocno, oj mocno zweryfikowało to moje myślenie.
Ogólnie mogę podsumować, że pierwsze lata szkolne to dla mnie czas szczęśliwy.
Pojawi się tu pewnie jeszcze kilka osobnych wpisów z tego okresu.
Categories
Pierwsze lata szkolne
I przyszedł wreszcie wrzesień 1979 roku, i trzeba było rozpocząć poważną edukację.
Jeszcze chyba w wakacje okazało się, że w pierwszej klasie nie będę przebywać w internacie dziewcząt, tylko jeszcze w przedszkolu, gdyż w Domu Dziewcząt nie ma miejsc.
Dwie koleżanki, które doszły do nas od 1 klasy mieszkały w internacie, a ja z jeszcze jedną koleżanką z przedszkola i chłopcy z mojej klasy mieszkaliśmy w przedszkolu.
Naszą grupę prowadziła Pani Krysia Ptak, którą wcześniej trochę znałam z Rabki oraz siostra Germana, kierowniczka przedszkola.
W klasach 1-3 uczyliśmy się w Domu Dziewcząt.
6 replies on “Pierwsze lata szkolne”
Jak fajnie usłyszeć o nauczycielach którzy uczyli już wydaje się tyle lat temu, a mnie do niedawna, a z niektórymi widzę się jeszcze czasami
Również zaczynałam przygodę z brajlem od tabliczki. Do dziś potrafię jej używać, ale wolę maszynę. To ze względu na moje kłopoty z dłońmi.
Rozumiem. Tabliczka to mój nieodłączny atrybut np. w podróżach. Po neuropatii bałam się, że już tabliczki do ręki nie wezmę, ale na szczęście cofnęło się na tyle, że pisać mogę.
To cudownie, że się cofnęło. <3
Oj tak też pamiętam pisanie na tabliczce, chodzenie do piekarni, gdzie nam pokazywano jak się piecze chleb. Każdy dostał parę przez siebie zrobionych małych chlebków. I masło też robiliśmy, A potem zrobiliśmy drugie śniadanie z chleba i masła zrobionego przez nas. I serek też był. A na to śniadanie zaprosiliśmy panią dyrektor. A innym znów razem chodziliśmy z gaikiem przystrojonym. I śpiewało się piosenkę”Gaiczek zielony, pięknie przystrojony w czerwone wstążeczki prześliczne dzieweczki.
Aten gaik z lasu idzie, dziwują się wszyscy ludzie. Idzie po lipowym moście, przypatrują mu się goście. I to było ciekawe dla mnie poznawać różne obyczaje i tradycje z różnych regionów polski.
Wyście Iwonko mieli o tyle lepiej, że Wasza pani z tego co pamiętam, grała na pianinie, i w ogóle byliście klasą bardzo rozśpiewaną.