Categories
Wspomnienia

A co w domu?

Już nie wiem który raz zaczynam ten wpis, bo co rusz coś i w jednym wpisie literówki musiałam popoprawiać.
Ale nic to, jedziemy dalej.
Za nim przejdę do wspomnień z czasów szkolnych, trochę napiszę o tym, jak wyglądało moje życie w domu podczas świąt i wakacji.
Otóż licząc od września, pierwsze wolne od nauki było w okolicach świąt Wszystkich Świętych.
Do domów rozjeżdżaliśmy się w okolicach ostatniego weekendu października, wracaliśmy mniej więcej po tygodniu, czyli ok. 3-4 listopada.

Już nie wiem który raz zaczynam ten wpis, bo co rusz coś i w jednym wpisie literówki musiałam popoprawiać.
Ale nic to, jedziemy dalej.
Za nim przejdę do wspomnień z czasów szkolnych, trochę napiszę o tym, jak wyglądało moje życie w domu podczas świąt i wakacji.
Otóż licząc od września, pierwsze wolne od nauki było w okolicach świąt Wszystkich Świętych.
Do domów rozjeżdżaliśmy się w okolicach ostatniego weekendu października, wracaliśmy mniej więcej po tygodniu, czyli ok. 3-4 listopada.
No skoro Wszystkich Świętych, to wiadomo, cmentarz.
Wtedy to było dla mnie przeżycie co najmniej ekscytujące.
W Żyrardowie leżeli tylko rodzice mojego taty, których nie znałam, to znaczy dziadka pamiętam jak przez mgłę, babcia zmarła jak miałam półtora roku.
Potem jakoś tak tych grobów do odwiedzania było coraz więcej i więcej, a teraz to już z tych najbliższych mi tylko mama i siostrzeńcy zostali.
Ale nic, to, bo się rozkleję, więc jedziemy dalej.
Najpierw były kupowane znicze i kwiaty, potem 1 listopada rano mama umawiała się z siostrą mojego taty i szły myć grób.
Nie wiem dlaczego w samo święto, ale tak to wtedy było.
Po południu szliśmy we trójkę, to znaczy ja i rodzice na groby zapalić świeczki. Spotykało się wtedy znajomych, gadało się z Nimi, fajna atmosfera była.
Tak to wtedy odbierałam.
W międzyczasie, to znaczy około południa 1 listopada, mama brała kwiaty i jechałyśmy autobusem do Sochaczewa i do miejsca, gdzie leżał tata mojej mamy. Zmarł jak Ona miała 14 lat. Mama odwiedzała też groby jakichś swoich dziadków.
Tam też spotykało się rodzinę mojej mamy, która jest dość liczna, ale z czasem jakoś tak coraz mniej tych ludzi do rozmów, a coraz więcej grobów i tam trzeba było odwiedzać.
Moja siostra chodziła na cmentarz wieczorem ze znajomymi.
2 listopada szłam z mamą na cmentarz i jeszcze raz obchodziłyśmy groby.
Potem trzeba było wracać do Lasek.
Kolejne wolne zaczynało się ok. 18-20 grudnia i kończyło się ok. 8-10 stycznia. Długo co?
Ale my nie mieliśmy ferii zimowych i uczyliśmy się w soboty.
Tak to wtedy było.
Boże Narodzenie cóż, jak wszędzie.
Nie mieliśmy jakichś specjalnych zgromadzeń rodzinnych, na ogół świętowaliśmy we czwórkę, czasem w ierwszy lub drugi dzień świąt chodziliśmy do siostry mojego taty, lub ona przychodziła do nas. Chyba od 4 lub 5 klasy zaczęłam z mamą chodzić na Pasterkę.
Lubiłam, gdy mama ubierała choinkę, podawałam jej bombki.
No i prezenty oczywiście…
Hm, moi rodzice, jak by to powiedzieć, nie bardzo mieli pomysł co mi kupować i często z dzisiejszej perspektywy patrząc kupowali mi prezenty nie trafione.
Kiedyś dostałam blok rysunkowy i pudełko z kredkami.
Myślę sobie, co ja mam z tym robić? Układałam je więc według grubości, długości, kształtu, a kartki z bloku przydawały się potem do pisania na nich brajlem, bo dość grube były.
Kiedyś dostałam taką układankę, którą zresztą przez przypadek znalazłam jeszcze przed świętami schowaną. Mama była trochę zła, że prezent znalazłam ale co, mogła lepiej schować.
No więc ta układanka, to były takie trójkątne klocki, takiego samego kształtu i faktury, tylko z rysunkami. Trzeba było z nich ułożyć konkretny kształt.
No przecież one są w dotyku identyczne, to jak tu ułożyć?
Stawiałam więc z tych klocków wieże i układałam je sama w różne kształty.
Ale była też beczka z dziórami różnego kształtu, do której trzeba było dopasować klocki, i to było super.
Jak byłam starsza, to na ogół dostawałam coś z ubrania lub słodycze, bo je kocham strasznie.
Sylwestra spędzaliśmy w domu, moja siostra balowała ze znajomymi.
Raz tylko, już nie pamiętam, czy byłam wtedy w przedszkolu, czy już w szkole, w każdym razie moja siostra postanowiła zorganizować Sylwestra u nas w domu, więc ja z rodzicami poszliśmy do znajomej mojej cioci, pani Stefci.
Około drugiej czy trzeciej mama poszła się ze mną położyć, ale mi nie w głowie spanie było. Chciałam do gości.
W tak zwanym między czasie czas schodził mi na zabawie i rozmowach z rodzicami.
Kiedy byłam mała, bardzo lubiłam siadać na dużym brzuchu mojego taty i z nim rozmawiać – jak to mówił – o starych Polakach.
Uczył mnie nazw stolic państw, stąd do dziś europejskie chyba znam dość dobrze.
Potem już jakoś tata nie pozwalał mi siadać na Jego brzuchu, ale kładłam się obok niego i też gadaliśmy.
Potem znów trzeba było wracać do Lasek.
Kolejny czas wolny zaczynał się chyba w weekend przed Niedzielą Palmową, a kończył tydzień po Wielkanocy, czyli w dzisiejszą Niedzielę Miłosierdzia Bożego.
Jako dziecko ani na uroczystości Triduum Paschalnego, ani na rezurekcję nie chodziłam.
Śniadanie, jak wszędzie, normalnie. W Śmingus Dyngus zbyt dużo wody nie było.
Raz tylko, bardzo wczesnym rankiem zakradła się do nas siostra mojej mamy, jakoś weszła przez otwarte okno i wylała na rodziców kubeł wody.
Ona wtedy wracała z wesela, gdzie była kucharką.
Potem tydzień luzu i dalej do szkoły.
Wreszcie w czerwcu przychodziły wakacje.
Co tu robić? Bawić się, gadać z rodzicami, ile można.
Ale było i wtedy trochę atrakcji.
Otóż w dzieciństwie zawsze na tydzień zabierała mnie do siebie siostra mojego taty ciocia Zosia, z którą uwielbiałam bawić się w sklep, kolejny tydzień spędzałam u siostry mojej mamy, cioci Janki, która mieszkała na wsi. Okropnie bałam się jej psa, ale czas spędzony na podwórku czy w letniskowej kuchni wspominam do dziś. Kiedy się szło od przystanku autobusowego w Sochaczewie do domu cioci Janki, po obu stronach rosły kłosy zbórz. Uwielbiałam je oglądać.
Teraz już jest tam droga asfaltowa i po polach nie ma śladu.
Muszę tu jeszcze wspomnieć o dwóch osobach, które przewijały się przez nasz dom, a mianowicie o wujku Waldku i o panu Janku Małkusie. Obaj już dawno nie żyją.
Wujek Waldek to kolega mojego taty, chrzestny mojej siostry. Przychodził do nas często, grywał z tatą w szachy, opowiadał o swojej sprawie sądowej.
W skrócie to było tak:
Mama wujka Waldka miała plac, ale ponieważ była kobietą niezwykle pobożną, a Jej jedyny syn, choć miał głowę nie od parady, delikatnie mówiąc nie stronił od alkoholu.
Mama więc zapisała plac na Kościół.
Po śmierci wujek Waldek pojechał do kurii w Warszawie, wtedy jeszcze nie było diecezji łowickiej, i mówi do księży, dajcie mi chociaż część spłaty tego placu po mamie. A księża, że nie.
Wujek poszedł więc do sądu.
Sprawa ciągnęła się długo, ale wujek dostał sporą sumę pieniędzy.
Ja byłam wtedy już chyba w technikum.
Wujek pewnego dnia przyszedł do nas i mówi, że musi szybko do łazienki.
Potem pochwalił się, że dostał pieniądze od kurii, z moim tatą jakieś pół litra obalili i poszedł.
Na drugi dzień przyszedł i znów mówi, że musi do łazienki.
Okazało się, że bojąc się, że mu tę kasę ukradną, schował ją u nas pod pralką. Oczywiście nikt z nas o niczym nie wiedział, i gdyby mama akurat robiła pranie, albo podłoga byłaby mokra, byłby kłopot.
Wujek część pieniędzy dał chrześnicy, czyli mojej siostrze, która wtedy wyszła za mąż, za część nakupował niepotrzebnych rzeczy, które potem wyprzedawał.
Ech, nałogi gubią ludzi.
Wiosną 2005 roku zadzwoniła jego sąsiadka i powiedziała, że znaleziono wujka nieżywego w domu.
Ja tam byłam tylko raz jako dziecko. Taki skromny pokój.
No i pan Janek, to była barwna postać.
Nie wiem już skąd Go znał mój tata.
Był zaopatrzeniowcem, jeździł do Związku Radzieckiego i w ogóle za granicę, za szybkie załatwianie spraw urzędowych dawał urzędnikom łapówki.
A to dobry koniak, a to kawę, a to bombonierkę itp.
Zawsze i mi się coś z tych jego podróży dostawało.
Pamiętam puszki z plastrami ananasów, o których wtedy można było tylko pomarzyć, mnóstwo słodyczy.
Oj, na brak słodyczy to ja w dzieciństwie nie mogłam narzekać.
Zmarł jakoś w pierwszej połowie lat 80-tych. Głowa nie od parady.
Cóż jeszcze w wakacje? Ulubione wycieczki do pracy mamy.
Otóż gdy przyjeżdżałam do domu, to siedziałam albo z tatą, który był już na rencie z powodu wypadku w pracy, albo z siostrą.
Ach, o tym też muszę zaraz napisać.
Mama pracowała na 3 zmiany, gdy przychodziła z nocy to ja nudząc się nie dawałam jej pospać.
Często więc brała na mnie wtedy zwolnienia.
Kiedy szła je zanieść do kadr, zabierała mnie ze sobą.
Wchodziłyśmy na salę, gdzie pracowała i mogłam delikatnie dotknąć maszyn z przędzą.
W tej fabryce wyrabiano pasy do kopalni.
Na tzw. ramie były szpulki z nićmi, nić wiła się do góry, gdzie maszyna robiła przędzę i powstawały pasy.
Bardzo lubiłam i do dziś pamiętam huk tych maszyn.
Pamiętam też pobyty z moją siostrą.
Chcąc nie chcąc, musiała się mną zajmować czasem.
Ale nie narzekała zbytnio.
Zabierała mnie na koc na podwórko, gdzie siedziała ze znajomymi, lub brała na ramę roweru i jechałyśmy do Jej koleżanki Renaty, która dziś śpiewa ze mną w chórze.
Lubiłam też chodzić z nią do babci jej koleżanki Ewy, pani Powązkiej.
Nie wiem jak miała na imię, ale fajna była.
Takie to wspomnienia się rodzą w mojej głowie.
Wpis się zrobił strasznie długi, czas więc iść do szkoły. W końcu są wakacje no nie? 🙂

One reply on “A co w domu?”

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink