Categories
Z życia

Oj zapamiętam ja tegoroczne matury, oj zapamiętam!

Wiecie co się dziś rano stało?
Otóż o 6 rano mi się jeść zachciało.
Wzięłam ja więc kawałek chleba,
aby się najeść jak trzeba.
Ugryzłam i… trach… Myślałam, że coś twardego jest w chlebie, a to się okazało, że moja jedynka się ułamała. No była już licha, ale do dentysty mi się iść nie chciało, no i mam za swoje.
Ząb był krzywy i wysunięty do tyłu w stosunku do pozostałych, więc jak odpadł, to szpara nie jest jakaś duża, ale podobno jednak widać.
Muszę się wybrać w końcu do stomatologa aby ocenił, czy to, co pozostało jest do wyrwania, czy można na to coś dosztukować.
Taką to miałam przygodę w pierwszym dniu matur Anno Domini 2019.

Categories
Z życia

Rozpoczynam dzień, rozpoczynam tydzień

Categories
Z życia

Pierwszy użytkownik na czarnej liście

Witam!
Nie sądziłam, że kiedyś to zrobię, za czasów Klango nie musiałam tego robić, ale niestety.
Dostałam wiadomość o treści mówiąc delikatnie wulgarnej, no więc dodałam użytkownika do czarnej listy.
Może to nic wielkiego, ale jakoś się dziwnie z tym czuję.
Ale trudno, nie będę czytać głupot.

Categories
Audio wpisy

Ballada o synu sternika

Categories
Wspomnienia

ostatni rok pobytu w przedszkolu

Ostatni rok mojego pobytu w laskowskim przedszkolu to rok 1978-1979.
Było to już chyba takie trochę przygotowanie do szkoły. Rano od godz. 9 mieliśmy zajęcia z panią Jadzią Nowak, która m.in. pokazywała nam pojedyńcze na plastikowych kartonikach wypisane litery brajlowskie. To był mój pierwszy kontakt z tym pismem.
Lubiłam te zajęcia. Każdy kartonik miał ścięty lewy górny róg, stąd wiedzieliśmy jak go na stole ułożyć.
Z tego okresu mam jedno wspomnienie, z którego teraz się śmieję, ale wtedy to była zagwozdka co nie miara.
Otóż na jednych zajęciach z panią Jadzią lepiliśmy coś z plasteliny. A że Agnieszka Krawcow wpadała często na różne najgłupsze pomysły, w związku z tym wzięła tę plastelinę i przykleiła ją do stołu.
Pani Jadzia się zdenerwowała i kazała mi to sprzątnąć, bo inaczej nie dostanę drugiego śniadania.
A ja, biedna sierotka Agnieszka nie wiedziałam co mam z tym zrobić.
Stałam tak więc koło krzesełka, bo siedzieć mi nie było wolno, dzieci jadły śniadanie a ja nie wiedziałam jak się tej plasteliny pozbyć.
W którymś momencie zachciało mi się kupę.
Oczywiście bałam się powiedzieć pani Jadzi, że muszę wyjść. Wpadłam więc na najprostszy pomysł na jaki może wpaść dziecko, któremu chce się kupę, a które za karę musi stać przy stoliku i… No właśnie.
Zapach dobywający się z moich majtek zwabił panią Jadzię.
Chyba się domyśliła w czym rzecz, bo nawet nie krzyczała, tylko starła mokrą ścierką plastelinę ze stołu, mnie już nie wiem czy ona czy ktoś inny wsadził do wanny i przebrał. No i taka to była przygoda.
Mieliśmy bardzo urozmaicone popołudnia. We wtorek była gimnastyka korekcyjna w dziale lekarskim u siostry Tomei, bardzo fajne i relaksujące zajęcia.
Raz tylko wbrew zaleceniom siostry weszłam na ostatni szczebel drabinki, usiadłam, puściłam rękami szczebelki no i… bum!
Na szczęście spadłam na materac i nic mi się nie stało. Siostra się okropnie wystraszyła, wzięła mnie na ręce i zaczęła oglądać mój kręgosłup. Nic mnie nie bolało, więc się dziwiłam, co ona mnie tak ogląda.
W piątki oglądaliśmy w telewizji Piątek z Pankracym z panem Zygmuntem Kęstowiczem w roli głównej.
Mieliśmy też po południu i wieczorami zajęcia z panią Tosią.
Wiecie co, życzę każdemu z Was, żebyście spotkali na swojej drodze takich ludzi.
Raz się tylko na mnie zdenerwowała, jak celowo podarłam rajstopki, w których nie chciałam chodzić.
Nie wiem jak się nazywała, ale wiele lat potem dowiedziałam się, że była siostrą skrytką, to znaczy bezhabitową.
Była dla nas bardzo dobra.
Najbardziej pamiętam wieczory, kiedy po położeniu się do łóżek pani Tosia chodziła po naszej sypialni i śpiewała nam piosenki.
Niektóre fragmenty do dziś pamiętam.
Jak znajdę gdzieś pełne teksty w internecie to albo wkleję, albo spróbuję zaśpiewać, bo melodię też dokładnie pamiętam.
Pani Tosia miała też do nas ogromną cierpliwość.
Ja do dziś jestem strasznie słaba manualnie, i nie mogłam za skarby świata opanować umiejętności wiązania butów.
W przedszkolu był taki drewniany but z przeplecionymi sznurówkami, no i ja wiązałam ten but i wiązałam i za nic na świecie mi to wyjść nie chciało.
Pani Tosia cierpliwie tłumaczyła, no w końcu jakoś tam się nauczyłam, ale wiecie co, jak dziś mam buty np. na rzepy, których nie muszę wiązać, to się cieszę.
No niby umiem już te kokardki i tak dalej, ale nie lubię i już.
Nie umiałam też opanować sztuki czesania włosów. Po prostu nie wiedziałam w którą stronę mam machać tym grzebieniem.
Pewnego dnia wieczorem zgromadzono nas przed telewizorem, tam coś tam gadali, siostry coś oglądały, kompletnie mnie to nie interesowało.
Potem była jakaś ogólna radość i siostry mówiły, że Polak został papieżem.
Wtedy kompletnie mnie to nie obeszło.
Coś tam tłumaczyli, że papież to taka najważniejsza osoba w Kościele i że teraz jest nią Polak, nawet wtedy chyba imienia i nazwiska nie zakodowałam. No jest i już.
Potem mama mi tłumaczyła, że właśnie papież ma przyjechać do Polski, ale w tym czasie tata z Jagodą, moją siostrą jadą na wycieczkę do NRD (Niemiecka Republika Demokratyczna).
Kurcze, skoro tak wszyscy o tym papieżu mówią, to rzeczywiście jakaś ważna osoba musi być.
Zaczęła się we mnie powoli rozwijać świadomość czasów, w których żyję.
Kurcze, te wpisy się długie robią, chyba będzie jeszcze jeden o przedszkolu, bo mi się co rusz coś przypomina.

Categories
Wspomnienia

Przedszkole w Laskach

Tak więc we wrześniu roku chyba 1976 trafiłam do przedszkola w Laskach.
Było to straszne i traumatyczne przeżycie zarówno dla mnie, jak i dla moich rodziców. Ja podobno strasznie płakałam, mama też. Samego momentu rozłąki nie pamiętam, jednak wspominam któryś z pobytów u mnie mojej mamy, której nie dałam wyjść z szatni i jechać z powrotem do domu. Tak bardzo wtedy płakałam, że przyszła pani wychowawczyni, wzięła mnie na ręce i zaniosła do sali, gdzie bawiły się dzieci.
Mama mogła spokojnie wrócić do domu, a ja zajęłam się zabawą i łzy jakoś obeschły.
W ogóle te powroty z domu do Lasek strasznie przeżywałam, nawet będąc w technikum.
A co w przedszkolu? Byłam tam do wakacji roku 1979, a więc 3 lata. Do domu było bliżej niż z Rabki, więc normalnie jeździłam na wszystkie święta i wakacje i dziwiłam się tym dziewczynom, które zostawały na święta. Wtedy jeszcze nie rozumiałam, że ktoś może nie mieć ochoty ani możliwości, żeby jechać do domu.
W najmłodszej grupie, tzw. średniaków, zajmowała się nami pani Irena Zalewska. Nocki miała siostra Syksta, w kuchni pracowała siostra Ludmiła, w szwalni siostra Ludwika. Kierowniczką przedszkola była siostra Germana.
Był to głównie czas zabaw.
Z tego okresu pamiętam jedynie, jak pani Irena zabrała mnie do jakiegoś pokoju, posadziła mnie naprzeciwko siebie i kazała mi zamykać usta i oddychać przez nos. Oczywiście, ponieważ mam zatkane nosdrza, nie umiałam tego zrobić, a ona się dziwiła, że jak to można nie oddychać przez nos.
Nie wiem, czy zabrano mnie do laryngologa, czy w końcu zajrzała do moich dokumentów medycznych, ale po jakimś czasie dała mi spokój i już mnie tym nie męczyła.
Czasem naszą grupą zajmowała się pani Anna Wróbel, później Wierzbicka.
Bardzo wtedy lubiółam jeździć na tzw. drezynie, czyli takim pojeździe na kółkach z siedzeniem, z oparciem i z pedałami. Szalałam na tym po przedszkolnej bawialni.
Pewnego popołudnia usiadłam zmęczona jazdą na parapecie okna, obok mnie siedziały wychowawczynie i rozmawiały o czymś. W pewnym momencie przyszła siostra Syksta i zaczęła coś tłumaczyć siostrze Germanie, na co ta do niej zdecydowanym głosem: Głupia jesteś.
Oczywiście nie śmiałam się wtrącić, ale szczerze mówiąc wtedy strasznie mnie to zachowanie zgorszyło. No jak to, siostra do siostry taki tekst?
Ech, jak to człowiek wtedy mało o życiu wiedział.
Atrakcją przedszkola była też trampolina. Taka malutka, którą załatwił zaprzyjaźniony wtedy z Laskami pan Janusz Prajs. Strasznie lubiłam na tym skakać, odbijał się człowiek i leciał do góry, potem lądował.
Jedna koleżanka mówiła, że ona kocha pana Prajsa i jak odjeżdżał po wizytach w przedszkolu to ona głośno płakała krzycząc: "Panie Prajsie! Panie Prajsie!".
Oczywiście w Laskach uczono nas modlitwy, ale wtedy jakoś nie przywiązywałam do tego wagi. W niedzielę i uroczystości chodziłyśmy na mszę do kaplicy domu dziewcząt. Strasznie lubiłam czas przyjmowania komunii, bo wtedy można było gadać. To znaczy nie można było, ale i tak gadaliśmy.
W lot łapałam śpiewane pieśni i szybko się ich uczyłam. Lubiłam też te msze ze względu na to, że mogłam sobie wtedy pośpiewać.
Religii uczył nas ksiądz Kazimierz Olszewski. Jakoś chyba do mnie nie trafiał, bo mam w głowie tylko jego charakterystyczny głos. Jego mądrość odkryłam o wiele później.
Stałym punktem pobytu w przedszkolu była poranna wizyta u siostry Szczęsny.
Siostra Szczęsna była pielęgniarką, która codziennie przemywała nam oczy. Moczyła gazik w kwasie bornym i każdemu po kolei przemywała oczy. Oczywiście każdemu nowym gazikiem.
Podczas tych czynności często mówiła, że się źle czuje i kazała się zachowywać cicho.
Ja miałam z siostrą Szczęsną częściej do czynienia, gdyż często zapadałam na zapalenie ucha. Kto miał, to wie o czym mówię, a kto nie miał, to niech się modli, żeby nie miał dalej, bo to okropny ból jest.
No wtedy to był dopiero rytuał: siostra najpierw wpuszczała mi krople do ucha, potem wokół niego smarowała maścią, następnie przykładała namoczoną czymś watę, potem na to ceratkę i potem owijała mnie bandażem od chorego ucha, przez całą głowę, do zdrowego ucha, przez dolną część twarzy, no generalnie miałam z powodu ucha całą głowę okręconą bandażem.
Ależ ja byłam wtedy dumna, że tak się mną zajmują i koło mnie chodzą.
Potem, kiedy jako dorosła miałam operację na to ucho, bo przez zapalenia się niedosłuchu dorobiłam, to opatrunki wyglądały już zupełnie inaczej.
Podczas mojego pobytu w przedszkolu w moim domu pojawił się telefon stacjonarny, rodzice dzwonili więc przez laskowską centralę do mnie. Telefon był w kuchni i siostra Ludmiła zabierała mnie doo niej, abym mogła z mamą czy tatą pogadać. W nocy nad przedszkolakami czuwała siostra Syksta, wydawała mi się surowa i bałam się jej. Potem odkryłam jej dobre serce.
Ale w nocy budziła każde dziecko i sadzała na nocnik, pewnie po to, żeby nikt w łóżko nie zrobił.
Kiedyś bolał mnie brzuch, a że jakoś nie wiem czemu nie poszłam do łazienki, zwymiotowałam na podłogę. Jejku, jak ona mnie wtedy skrzyczała.
Na szczęście zainterweniowała siostra Germana i jakoś załagodziła sprawę.
Ostatni rok mojego pobytu w przedszkolu to takie trochę jakby przygotowanie do szkoły i przebywanie ze wspaniałą osobą, panią Tosią.
Ale o tym to muszę osobny wpis zrobić.

EltenLink